Ruiny zamku w Królówce stoją, jak stały — może tylko kilka cegieł z nich odpadło, a wątła brzózka na szczycie baszty odrobinę podrosła.
Zawsze efektownie rysują się one, czy to w dzień przy świetle słonecznem, czy nocą w blaskach księżycowych, które im jeszcze więcej uroku i tajemniczości dodają.
Rzeka płynie wartko, pianę rzucając na brzegi; płynie wśród łąk, wśród wiosek, co się nad nią rozsiadły, a na falach swoich unosi tratwy, poprzedzane przez małe czółenko retmana. Nad brzegiem siedzi rybak z podrywką, czeka na zdobycz cierpliwie, przewoźnicy pracują na promie.
Park, zawsze jednakowo uroczy, darzy cieniem i chłodem podczas skwarnego lata, daje schronienie tysiącom ptasząt w swych konarach.
I w małym dworku zmiany niema. Wdowa krząta się około gospodarstwa kobiecego, dziewczęta pomagają jej w zajęciach.
W dużych, rozmarzonych oczach panny Ludwiki znać szczęście; figlarna jej siostrzyczka rozwesela dom cały wesołym szczebiotem.
Pan Jan przyjeżdża niemal codzień; w okolicy o blizkiem weselu mówią. Przyjeżdża codzień prawie i przy boku narzeczonej twarz jego rozjaśnia się, zmarszczka znika z czoła. Tyle jedno drugiemu ma do powiedzenia! ty-
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/309
Ta strona została uwierzytelniona.
— 303 —