— Wuj, widzisz, bardzo często używa tego wyrazu. U niego drób’, ogród, nabiał, to wszystko „figle,” a że ja zajmuję się tem dość gorliwie, więc tem bardziej. Nazywa się to, że „panna ma różne grymasy niepotrzebne, że samowolnie burzy i rujnuje swą przyszłość.” Tak mnie wujaszek sądzi, a ja się nie bronię i nie protestuję, nawet nie gniewam się na niego, gdyż wiem, że mnie bardzo kocha i że owa ostra nieraz krytyka moich czynów wypływa z najlepszych chęci i szczerej życzliwości dla mnie.
— Ale cóż może mieć stryj przeciwko temu, że?...
— Ba! Co może mieć! Ma inny punkt zapatrywania się, więc też inaczej widzi. Według jego zdania, powinnam grać na fortepianie, śpiewać, malować, wyszywać piękne wzory na kanwie i czekać, aż jaki młodzieniec oświadczy chęć nazwania mnie swą małżonką.
— I podobno byli tacy.
— Widzę, że wuj bardzo mnie obmawiał.
— Odeszli zawstydzeni, nieszczęśliwi, upokorzeni. Jedli na obiad czerninę, do bryczki włożono im arbuzy. Prawda, Andziu?!
— Obeszło się bez symbolów. Powiedziałam tym panom wprost, ma się rozumieć każdemu z osobna i trochę innemi wyrazami: dajcie mi pokój, pozwólcie mi pozostać w tym małym światku, przy matce, przy moich za-
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.
— 25 —