— Prawdopodobnie przyjechał w zamiarze kupienia zboża, i nie zastawszy mamy w mieszkaniu, szuka jej tu.
— Ale pocóżby tak się śpieszył?
Środkiem alei nie szedł, ale biegł gruby, otyły żyd, z rozłożystą płową brodą, spadającą mu na piersi.
Oddychał ciężko, na twarzy jego malowawało się wielkie przerażenie.
Ujrzawszy go w tym stanie, pan Piotr, jego synowiec i Andzia zerwali się z ławki.
— Co to? co? — zaczęli pytać.
Tłuścioch na razie tchu nie mógł złapać, osunął się na ławkę i sapał.
— Ja widziałem — rzekł nareszcie, — ja widziałem rano, że pan tu jechał. Więc prosto stamtąd śpieszę do wielmożnego pana umyślnie. Niech wielmożny pan zaraz... natychmiast, okropne nieszczęście!
— Bój się Boga, człowieku! Mówże jaśniej. Co? gdzie?
— W Królówce... pan Jastrzębski... zastrzelił się.
— Nie może być!
— Jakto nie może być? Ja przecież na swoje uszy huk słyszałem, ja na swoje oczy krew widziałem! Oj! wielmożny panie, zaraz... Ja jeszcze głowy nie mam, ja jeszcze mówić nie mogę. Tam płacz, tam gwałt, tam krzyk. Pani płacze, panienki płaczą, a on... ja jego
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.
— 27 —