Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.
— 29 —

Biorę za klamkę. Ledwie jej dotknęłem... aj, waj! wystrzeliło. Okropny huk. Pani, panienki, dziewczyna z kuchni, wpadli z krzykiem do sieni. Co? co? wołają. Albo ja wiem... strzelają, coś strzeliło. My wszyscy do pokoju. Pan leży, leży we krwi, w stancyi dym, spalenizna, swąd, a ten, jak on się nazywa... ten strzelba, ten dubeltówka, leży też na podłodze koło pana Jastrzębskiego. Że ja nie umarłem zaraz przy tym interesie, to jest wielka łaska od Pana Boga. Jeżeli nie stracę zdrowia na kilka lat, to także będzie łaska od Pana Boga.
— Samobójstwo, czy też wypadek? — rzekł ze smutkiem pan Piotr.
— Czy tak, czy tak — odparł żyd, — zawsze nieszczęście. Jeżeli on to naumyślnie zrobił, to on dobrze w głowie nie miał. Czego się zabijać? na co?
— Złe interesa, nieszczęśliwe położenie. Kto to wiedzieć może?
— Co wielmożny pan mówi? Czy ja do niego ze śmieciami przyjechałem? Nie, ja przyjechałem z pieniędzmi, mogę pokazać, mam jeszcze przy sobie. Nie, to chyba wypadek... może on chciał iść na polowanie, może... kto to wie? Ale niech pan posłucha, niech państwo posłuchają. Tam się zrobił straszny krzyk, ludzie lecieli, jak do ognia, a pani, ta chorowita, delikatna pani, wzięła go za ręce, chcia-