Na pierwszy rzut oka, znalazłszy się na dziedzińcu w Królówce, można było poznać, że do tego małego dworku weszło nieszczęście ze swym smutnym orszakiem; nigdy bo ono samo nie chodzi, lecz wlecze się za niem płacz, żal, przygnębienie, niepewność, rozpacz.
Zwykły bieg codziennych czynności ustaje, narzędzia pracy leżą porzucone bezładnie, zbiegają się ludzie z sąsiedztwa, jedni przez współczucie, drudzy przez ciekawość bezmyślną, dopytują o szczegóły, wypowiadają swoje wnioski i domysły.
Gdy pan Piotr przyjechał, ujrzał gromadkę włościan na dziedzińcu, a ze dworku wybiegł na jego spotkanie ekonom. Był to człowieczek mały, krępy, łysy, z ogromnymi wąsami. Na szerokiej jego twarzy malowało się przerażenie, w szarych oczach niepokój.
— A, nareszcie! — zawołał. — Pan Bóg wielmożnego pana tu przysłał. Głowy nam trzeba,