co wielmożny pan ma na myśli, ale można tłómaczyć i tak i tak. Juścić wiadomo, że po różach nie stąpał, dzień w dzień zmartwienie było, brakło na wszystko, tu musiał uskubnąć, tu załatać, a, panie, gdzie cienko, tam się rwie. Chodził ci on już od dwóch tygodni jak struty, mało co się odzywał, w ziemię tylko patrzył, więc można niby myśleć, że tak. Ale że torbę miał na sobie niby myśliwską, że rano przepytywał mnie o kuropatwy, więc można myśleć, że i nie tak. Tylko, wielmożny panie — dodał, zniżając głos, — takim grubym śrutem nikt na świecie do kuropatw nie strzela.
— Może właśnie chciał nabój zmienić. Jaka strzelba?
— Stara kapiszonówka, zwyczajna, stemplem nabijana. Ja myślę, wielmożny panie, że prawdy nikt nie dojdzie; chyba jeżeli nasz pan wyzdrowieje, a powiedzieć zechce; ale słaba nadzieja, taki postrzał! Zobaczy wielmożny pan, rana straszna; szyja, twarz, głowa, oka nie znać. Niech Bóg broni!
— Mój panie Pakułowski — rzekł pan Piotr, — trzeba się otrząsnąć, ład zaprowadzić. Powiedz tym ludziom, co są na dziedzińcu, żeby odeszli; niepotrzebni oni tu. Poco to zbiegowisko? Konnego posłańca mi daj, napiszę karteczkę do domu; trzeba wam przy-
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.
— 34 —