Dość długo lekarz bawił przy chorej, a gdy powrócił do pana Piotra, miał minę smutną i zakłopotaną.
— Ten strzał — rzekł — i ją zranił śmiertelnie. Mózgowa sprawa, posyłajcież zaraz po lekarstwa. Ja posiedzę z panem do rana, poczekam na kolegów.
W pół godziny później nadjechał drugi lekarz, niebawem trzeci, nad ranem przybył i chirurg z felczerem, ze skrzynką pełną narzędzi.
Zaczęły się badania, narady. Postanowiono wykonać operacyę, ale nadzieja pomyślnego skutku była bardzo mała.
Ranny jęczał strasznie przy badaniu i przy operacyi, którą wykonano, skoro tylko dzień się zrobił. Cały dom napełnił się ostrym zapachem jodoformu i karbolu.
Po załatwieniu się z mężem, zrobiono konsylium nad żoną; chłopak na najlepszym koniu, jak wicher, popędził do apteki, lekarze odjechali, pozostał tylko ów staruszek, który pierwszy przybył.
— Widzisz — rzekł do pana Piotra, gdy już sami zostali, — mówiłem, że źle, i jest źle, fatalnie jest. Nad tym domem śmierć krąży i będzie wielkie szczęście, jeżeli tylko jedną ofiarę zabierze. On jest stracony bezwarunkowo.
— Przecież robią nadzieję.
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.
— 39 —