Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.
— 53 —

strzelby. Ja, przyznam się panom, polowań nie lubię. Bywam na nich, bo jakże? Trzeba dla towarzystwa, dla zasady „noblesse oblige.” Mam przepyszną broń, importowaną z pierwszorzędnych fabryk angielskich, ale nie nabijam jej nigdy; wolę zachować życie stu kuropatw, aniżeli stracić jedno, moje własne.
— Bardzo chwalebna ostrożność — rzekł pan Piotr, — ale — dorzucił, zwracając się do stojących obok — już czas. Chodźmy, panowie, do kościoła, nabożeństwo zaraz się rozpocznie.
W kościele panował zmrok, czarne zasłony w oknach nie przepuszczały promieni słonecznych, a przez to płomyki licznych świec na ołtarzach, w żyrandolach, przy katafalku, wydawały się jaśniejsze.
Trumna spoczywała na wysokiem wzniesieniu, otoczona mnóstwem roślin; śpiew żałobny rozlegał się smutnie i łączył z minorowymi tonami organów; dym kadzideł wznosił się w górę i, niby lekka chmurka, płynął w powietrzu nad głowami obecnych.
Po mszy kondukt żałobny, prowadzony przez kilku księży, ruszył ku cmentarzowi. Za trumną, niesioną to przez ziemian, to przez włościan na zmianę, postępowały dwie sieroty. Osłonięte zwojami czarnej, gęstej krepy, szły, trzymając się nawzajem pod ręce, tuląc