— A to ładnie, to bardzo ładnie! Kwiaty, ma się rozumieć, też?
— Dokoła katafalku moc zieloności.
— Skądże ich tyle?
— Alboż ich u naszego kanonika brak? Była tam kiedy pani Sałacka w ogrodzie?
— W księżym? Nie.
— No, to niechże pani Sałacka wie, że tam jest taki budynek, co ma jedną ścianę i dach ze szkła, a pod spodem kanał, niby piecowy. W tym właśnie budynku kanonik kwiaty trzyma.
— A ja myślałam, że to tylko u nas?
— Bo pani Sałacka myśli, że wszystko, co najlepsze, to tylko u was, a u ludzi nic. Wasza panienka może na kwiaty znawczyni, ale i ksiądz też znawca. Kwiatów dał, a naszego nieboszczyka pana pochował uczciwie. Pytała pani o naród... otóż było narodu moc: panowie, koloniści, chłopi, pełniusieńki kościół. I pan Piotr był; w nim teraz cała nasza opieka i podpora.
— A bo nie inaczej, tylko tak. Toć nie krewny, ani powinowaty, ani kum.
— Moja pani Sałacka, czasem obcy życzliwszy jest, niż krewny. Przyjaźnili się z nieboszczykiem i dość. Właśnie przed kościołem zapowiedział mi, żebym ludzi trzymał w garści, żeby wszystko szło porządkiem, i skoro
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.
— 64 —