Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.
— 65 —

jakie żydzisko zechce co psocić, to mam im politycznie powiedzieć, żeby szli czy jechali do niego, niby do pana Piotra.
— No, no, zawsze on jednak poczciwy, choć ze statecznych kobiet drwić lubi.
— A teraz, skoro pani Sałacka już wszystko wie, co chciała wiedzieć, to ja pójdę do swego zatrudnienia.
— Niechże pan zaczeka, mój panie kochany. Siądę tu na kamieniu, bom okrutnie słaba, ledwo się ruszam.
— A cóż to pani Sałackiej?
— Wszystko mnie boli, każda kosteczka, a najbardziej nogi i krzyż; po drugie, że siły wcale nie mam, ani za grosz. Zdaje się, że wiatrby mnie zdmuchnął.
— Miarkując po osobie, trzebaby okrutnie silnej wichury.
— Zawsze po osobie! Czy pan myśli, żem ja taka tęga? Z osłabienia człowiek musi przyodziewku więcej brać i przez to zdaje się tęgi. Najgorzej, panie, z krzyżem.
— I mnie nieraz krzyż boli, ale ja mam swój sposób wypraktykowany i ten mi zawsze pomaga. Na noc się wysmaruję, a rano siadam na koń i choćby cały dzień mogę się uganiać.
— Mój złoty, kochany panie, cóż to za sposób?