— My przecież nie żądamy darmo, my się znamy na grzeczności. Niech to pan Pakułowski weźmie trochę na rozum.
— Nie. Już raz powiedziałem, i jedźcie sobie z Bogiem.
— Ustąp-no waćpan, co to za gadanie jest?! Co pomoże, że pan nie ustąpisz? Czy pan nie wiesz, że my możemy przyjechać z takim, co każe panu ustąpić, a wtedy co będzie? Gdzie się pańska pycha podzieje?
— To moja rzecz. Nie wpuszczę was teraz i dość.
— Nu, poco to głupie bałamuctwo? My wasana potrzebujemy odepchnąć, nas tu kilku jest, wszyscy, chwalić Boga, zdrowi ludzie.
— I ja parobków mam też kilku — odrzekł spokojnie ekonom.
— Co robić z takim człowiekiem? To waryat!
— Ja wam powiem, co robić.
— Słuchamy, owszem, powiedz pan mądre słowo.
— Naprzód konia zawrócić.
— Jakto zawrócić?
— No, to przecież potraficie; potem jechać przed siebie, od lasu na prawo, przez górę, i znów na prawo od figury.
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.
— 68 —