likatnych rysach twarzy, oczach dużych, ciemnych, włosach siwiejących.
Ubrana w czarną suknię, na ramionach ma zarzucony szal ciepły, głowę jej przykrywa czarny, koronkowy czepeczek. Obok niej uwija się ruchliwy staruszek, z twarzą starannie wygoloną, w okularach o ciężkiej, złotej oprawie. Przy fotelu stoją dwie panienki w sukniach żałobnych.
— No, nareszcie, no, Bogu dzięki! — mówi starowina — przecież zdołaliśmy panią namówić. Cóż? spójrz-że pani dokoła, rzuć okiem na te drzewa, na słońce, odetchnij pani głęboko, pij to czyste powietrze, bo w niem zdrowie No cóż? jakże? dobrze tu?
Odpowiedziała mu skinieniem głowy.
— Więc dobrze, prawda?! Wierz mi, kochana pani, że ten świat nie zbrzydł jeszcze zupełnie, chociaż się trochę popsuł, a życie ma także swoje dobre strony. Proszę nie oponować, nie przeczyć. Ja wiem, co pani chcesz powiedzieć, wiem... Zycie przynosi ciężkie smutki, ale ono daje także radości. Pani jesteś kobieta wierząca, a więc w sercu twojem, w duszy, posiadasz lekarstwa o wiele skuteczniejsze, aniżeli wszystkie nasze apteki. Żyjesz, więc jesteś na coś potrzebna, masz obowiązki do spełnienia, cel przed sobą. Dano ci, pani, ciężkie brzemię do dźwigania; tak ciężkie, że o mało nie złamałaś się pod niem,
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.
— 75 —