Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.
— 76 —

ale dano ci także i siły. Powstałaś na nogi. Kazano ci żyć, więc żyj, walcz dalej. Wybacz, że ja tak po ojcowsku przemawiam, ale mój wiek poniekąd upoważnia do tego. Zresztą, gdy się na czyjeś nieszczęście patrzy, gdy się widzi kogoś skazanego na śmierć i tak cudownie ocalonego, to oczywiście powstaje jakieś, nazwij pani jak chcesz, przywiązanie, sympatya...
Wyciągnęła do niego rękę szczupłą, przezroczystą niemal, i rzekła cichutko:
— Tak, panu zawdzięczani życie.
Starowina aż odskoczył.
— Nie zawdzięczasz mi pani nic, ja cudów nie robię! Byłem przekonany, żeś stracona, a że się stało inaczej, to nie moja zasługa. Jam panią tylko pielęgnował, ale nie leczył. Dziękuj Temu, kto cię ocalił... i dość już o tym przedmiocie raz na zawsze. Obecnie staraj się siły odzyskać, uśmiechnij się pani do życia.
— Czyż ja mogę?
— Zaraz to zobaczymy. Panienki! — zawołał, zwracając się do dziewcząt — panno Ludwiko, panno Antonino, zbliżcie się do matki z pieszczotą, ucałujcie ją. No, żywo, nie dajcie się prosić. Jeżeli pani nie uśmiechniesz się do tych sierotek, to pomyślę, żeś kamień, a ja stary niedołęga, mający o sercu ludzkiem takie wyobrażenie, jak kura o pieprzu.