— Kochani panowie — rzekł pan Topaz, — ja wam teraz coś powiem.
— Słuchamy, słuchamy.
— Weźmy ten interes po kupiecku.
— Śliczne słowo, po kupiecku.
— Wy chcecie ratować swoje kapitały, bo to wasza praca, wasza własność, wasza krew, to chleb waszych synów, to posagi waszych córek.
— Mądra, złota mowa! Wielmożny pan tak powiada, jakby z naszego serca każde słowo brał i przez swoje godne usta wypuszczał.
— Wy jesteście ludzie niebogaci, was szkoda, a kto chce waszej krzywdy, ten popełnia ciężki grzech.
— Oj, oj, jaki wielki grzech! To jest najcięższy grzech.
— To wszystko z jednej strony.
— Nu, a co ma być z drugiej strony? To na wszystkie boki jednakowa prawda.
— Czekajcie, zaraz wam powiem. Kiedyście przez delikatne serce i uczynność pożyczali nieboszczykowi pieniądze, to braliście za to procent, a kiedyście brali procent, to z góry, nie jesteście bowiem tacy głupcy, aby brać z dołu.
— Proszę wielmożnego pana, to był bardzo maleńki procent, odrobinkę tylko większy od żadnego procentu.
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.
— 88 —