Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/113

Ta strona została skorygowana.

samego djabła dać, toby mu łeb, albo ogon urwali. Weronisia płacze, że szklanki w kredensie tłuką! Co się dziwić, kiedy taki dyszel mogli zepsuć... pamiętasz przecie Lucynko jaki to był dyszel!
— Czy ojciec dla mnie nie będzie miał czasu, ani trochę, ani minutki, nic?
— Dla ciebie?
— Tak, dla mnie. Przecież to tak małe żądanie...
— Zapewne... ja dla ciebie? Moja Lucynko, ja zawsze jestem dla ciebie.
— Więc...
— Tak, tak; czekajno na czemże to stanąłem? aha! dwadzieścia dwie kopy i snopków dwa... Ileż to razem? Policz-no moja Lucynko...
— Doprawdy ja ojca nie rozumiem...
— To szczególne, powiadam przecież wyraźnie: dwadzieścia dwie kopy i snopków dwa... następnie trzydzieści sześć kóp równo — to już jak dałem nowy dyszel...
Pani Lucyna usiadła na kanapie i zakryła twarz rękami. Przez chwilę trwało milczenie, przerywane ciężkiemi westchnieniami młodej kobiety.
Stary szlachcic odwrócił głowę...