Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/121

Ta strona została skorygowana.

a Marcelli szalał, rozpaczał, w łeb sobie chciał strzelać. Bo on cię bardzo kochał moja Lucynko, bardzo kochał...
— Po swojemu... zapewne.
— Sądziłem że was pogodzę — ale wszystko rozbiło się o twój upór. Powiedziałaś, że do męża nie wrócisz, że chcesz odzyskać swobodę, że pragniesz koniecznie rozwodu... Dla czego, do dzisiejszego dnia niewiem... Przypomnij sobie scenę tu w tym samym pokoju... Perswadowałem, błagałem, prosiłem... Uparłaś się... Powiedziałaś że jestem ojcem bez serca, że cię wpędzę do grobu!..
— Być może, w żalu, w rozdrażnieniu, mogłam coś podobnego powiedzieć.
— Ano, tedy nie chcąc być pod zarzutem dzieciobójstwa... podjąłem tę nieszczęsną sprawę... Czasy były niedobre, kilka lat z rzędu nieurodzaj, klęski, upadek inwentarza — a sprawa kosztuje... Pozbywanie się męża to droga zabawka, bardzo droga, moja piękna rozwódko... Włóczyłem się to tu, to owdzie, to do Warszawy. Płaciłem panom mecenasom ile chcieli, a wszystko pożyczanymi pieniędzmi.
— Cóż ja temu winnam, mój ojcze?..