Machnął pan Mikołaj ręką, usiadł przy stole i zaczął z wielkiem zajęciem przewracać szare karty regestrów folwarcznych... Pani Lucyna stała jeszcze przez chwilę, nareszcie zapytała nieśmiało.
— Na czemże stanęło, proszę ojca.
— Na czem? — odrzekł nie odwracając głowy... Czekaj że, sto trzydzieści dwie kopy i snopków piętnaście... Na czem stanęło? Ano powiedziało się, jak się z Gapcewiczem skończy — to się zobaczy... Trzydzieści dwie i piętnaście... a jeżeli Lucynkę bardzo głowa boli, to po Sapiejewskiego się pośle. Tęgi doktór, słowo honoru, machnie Lucynce pijawki za uszami, zapisze trochę tego... jak że się nazywa? — i będzie dobrze... Pośle się, jak Lucynka zechce, konie są na każde zawołanie.
Pani Lucyna miała wielką chęć rozpłakać się głośno — nie uczyniła jednak tego, dopiero znalazłszy się w swoim pokoju, rzuciła się na kanapkę i płakać zaczęła...
Przechodząca przez salę panna Weronika usłyszała szlochanie.
— Co to? co to Lucynko! — zawołała przerażona.
Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/124
Ta strona została skorygowana.