Panna Weronika zarumieniła się.
— To już tak dawno było... szepnęła... Ale, dodała, chcąc uniknąć dalszych zapytań, dla czego Lucynce nie zdaje się, żeby się Karolek mógł zająć panną Michaliną?
— Sprzeczają się zawsze — ona nieraz tak mu dotnie, że nie mogę się wydziwić, jak on może tam powtórnie przyjeżdżać... To jest prawdziwa osa, owa piękna Michasia...
— Może mu się dlatego właśnie podoba...
— Szczególny gust!
— O tak, tak, mężczyźni mają bardzo szczególny gust. Ja sama pamiętam, bo choć nie lubię dotykać historyi mego życia, ale ten szczegół opowiem ci, Lucynko. Otóż ja sama to powiadam... ale co to? — zawołała, zrywając się z krzesła — jakiś hałas w kuchni; założyłabym się, że znowuż jakąś szkodę zrobili. Ach Boże, Boże, z tymi ludźmi rady sobie dać nie można!
Z temi słowy panna Weronika pobiegła do kuchni i tam znalazła zaraz tyle zatrudnienia i różnorodnych czynności, że nie mogła dokończyć opowieści swej o szczególnym guście mężczyzn i fragmencie z dziejów biednego, sierocego serca.
Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/129
Ta strona została skorygowana.