Jajko dokończyć mu nie dał.
— Co ja mam na myśli... to moja rzecz, ale nie trzeba ryb łapać przed niewodem. Zobaczy się, obmyśli się, no i zrobi się może, ale powoli, z rozmysłem, nikt nie goni nas przecie. Fortuna nie zła, a i gospodarz, jak powiadam, znakomity. Będzie wart pałac Paca i Pac pałaca!...
W miarę, jak stary szlachcic wychwalał spodziewanego gościa, pan Karol tracił na humorze i nie mógł ukryć pewnego niepokoju.
Co chwila spoglądał na zegarek i, pomimo zaproszeń, nie chciał dłużej pozostać.
— Niechże pan powie ojcu, że jutro na godzinkę wpadnę do niego — rzekł przy pożegnaniu Symplicyusz.
— Czemu się pan tak śpieszy? — spytała Michasia.
— Obiecałem siostrze, że wrócę dziś wcześniej, a przytem jestem jakiś... nie swój.
— Co panu?
— Nie wiem, nie umiem tego określić — może powietrze mnie orzeźwi.
— A nie zapomnij pan o nas — szepnęła.
Pan Karol odjechał.
Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/143
Ta strona została skorygowana.