— Ależ Mikołaju, mój Mikołaju kochany, czemu ty się unosisz?
— Chcę go przekonać.
— Proszę wielmożnego pana...
— Nie; ja ciebie przekonam... Gadaj sobie co chcesz, ale pszenicy mojej nie obgaduj! Wicek! chodź no tu.
Parobek przybiegł od młocarni.
— Słucham, — rzekł.
— Weźno, otwórz wierzeje z tamtej strony i przynieś szuflę, przecież muszę przekonać tego niedowiarka, niech wie co to maciejowska pszenica...
— Dajże pokój.
— Na co? ja wielmożnemu panu już wierzę — to jest śliczna pszenica.
— Zobaczysz.
Wicek wierzeje z przeciwnej strony otworzył.
Gwałtowny pęd wiatru obwiał rozgorączkowanego pana Mikołaja.
Chciał coś przemówić, lecz nie mógł. Twarz mu zsiniała, rozpostarł ręce i ze strasznym okrzykiem padł, uderzając głową o twarde, ubite klepisko.
Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/160
Ta strona została skorygowana.