— Oto, uważasz... jakby to powiedzieć? To jest, jeżelibyście mieli chęć fortunę sprzedać, to ja zamawiam sobie pierwszeństwo.
— Mówiłem panu, że nie myślimy o tem.
— To nic, ale gdyby... na wszelki wypadek...
— Ojciec...
— Ojciec! Wy go nie znacie, moi państwo. Dziwna rzecz, ja wy go nie znacie.
— Nie znamy?
— A tak. Sądzicie zapewne, że upierałby się przy swojem, że wyjechałby znów z tą nieszczęśliwą kapitułą w chwili podpisania umowy.
— A naturalnie...
— Otóż ja wam głową swoją ręczę, że nie i dlatego właśnie o pierwszeństwo proszę Szwabom sprzedać nie chciał — ale swojemu sprzeda, mnie sprzeda.
— Panu? — spytał pan Karol z niechęcią.
— Tak, tak... ale widzę, panie Karolu, że ta rozmowa sprawia ci przykrość... Przerwijmy ją więc... Ja pożegnam cię już. Jadę do Czarnej. Jutro wpadnę koło wieczora, dowiem się o zdrowiu kochanego pana Mikołaja i będę tu zaglądał codzień prawie... Tak... twój ojciec, panie Karo-
Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/172
Ta strona została skorygowana.