Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/174

Ta strona została skorygowana.

żni, tacy nieostrożni, że to pojęcie przechodzi... Karolek taki sam... kubek w kubek ojciec...
— A gdzież on jest, dlaczego nie pokazuje się tutaj?
— Bo już pojechał, moja Lucynko.
— Pojechał? dokąd? po co?
— Jak zwykle, kazał sobie konia osiodłać i pojechał.
— Szalony chłopak! Nawet takie nieszczęście nie może go powstrzymać... Ale nie, to nie sposób...
— Dlaczego?
— Przecież to nie czas na wizyty... jest ranek...
— Prawda, a jednak sama widziałam, jak wyjeżdżał.
— Dowiemy się zaraz. Poszlij-no, Weronisiu, po Mateusza.
Po chwili stary gumienny stał już przy progu.
— Mateuszu — spytała pani Lucyna — czy pan Karol był dziś na folwarku?
— Był, był, proszę wielmożnej pani. Jak tylko dzień się zaczął robić, przyleciał, het wszędzie zaglądał, do obory, do stajni i w stodole był.
— A gdzież teraz jest?