Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/186

Ta strona została skorygowana.

— Rzetelnie mówiąc, to Panie odpuść — ale ambitny jest. Naprzód się o wszystko wypyta, choćby mnie, a jak jest między ludźmi, to tak dysponuje, jakby przez całe życie gospodarstwem się trudnił. Nie wiem na jak długo wystarczą mu dzisiejsze dobre chęci, ale nie sądzę żeby z niego był gospodarz; co innego Witold...
— Ach pan Witold! o nim nie mamy co mówić, przecież to patentowany agronom... Mnie idzie o pana Karola, czy mu się to zajęcie nie przykrzy, czy znajduje w nim upodobanie?
— A skądże-ż ja mogę o tem wiedzieć?
— Mógł coś mówić — wszak widujecie się panowie dość często.
— Prawie co dzień — ale nie mówił nic. Witold...
— A propos, dla czego pan nie zawiezie pana Witolda do Maciejowa?
— A na cóż?
— Niechby się zapoznał. Taki poczciwy, sympatyczny dom — a przytem nie zaprzeczysz pan chyba, że pani Lucyna może się podobać. Według mego zdania jest to najpiękniejsza kobieta w naszej okolicy...