Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/189

Ta strona została skorygowana.

— W takim razie mówmy na seryo. Patrz pan, już się nie śmieję, jestem tak uroczysta i poważna, jak posąg...
— O tak, istotnie jak posąg o motylich skrzydłach. Znam ja takie posągi z kwiatów, mgły porannej i grymasów!
— Teraz pan dobrodziej mi ubliża. Wprawdzie z tytułu dawnego podobieństwa do fajki, muszę panu wiele wybaczyć, ale proszę pamiętać, że nawet moja dobroć ma granice; ale pan zapewne i w moją dobroć nie wierzy?...
— Ależ wierzę, panno Michalino, wierzę i dlatego właśnie wszcząłem dzisiejszą rozmowę, która mi się tak fatalnie nie wiedzie.
— Niechże się raz dowiem, jaki jest ostateczny cel owej rozmowy...
— Otóż... jakby to powiedzieć... chciałbym zbadać serce pani, panno Michalino...
— Proszę! I do jakiejże sprawy potrzebne panu jest to badanie?
— Do ważnej, do bardzo ważnej... Całe nasze życie składa się z samych spraw... otóż... czy mogę liczyć na pani szczerość?
— Cóż mam odpowiedzieć? Charakter mam do-