tryczeć. Żebyś się trochę rozerwał, zabierzemy cię do Maciejowa.
— Byłem tam niedawno.
— Nic nie szkodzi. Wybieramy się wszyscy, z Michalinką i z panem Witoldem.
— Nie mam chęci...
— Musisz, mój dobrodzieju, nie wywiniesz się. Umówiliśmy się, że będzie partyjka wista.
— Jakże-ż, przecie pan Mikołaj chory...
— Będziemy grali w jego pokoju, może właśnie patrząc na nas, ożywi się... Właśnie, gdyśmy z polowania wracali, spotkaliśmy doktora i umówiliśmy się naprędce o ten wist.
— A jakiż komplet? — zapytał nawpół udobruchany Symplicyusz.
— Jaknajlepszy. Ty, panie Symplicyuszu, Sapiejewski, ja, no — i ma się rozumieć, poszlemy zaraz po proboszcza. Sapiejewski powiada, że tak ludzie chorują teraz na potęgę, że on już od dwóch tygodni kart w ręku nie trzymał. Powiada, że chętnie urządziłby partyjkę u siebie, ale mu nigdy nie dadzą dokończyć. I ma racyę, jak cię kocham, ma racyę; bo, proszę cię, wyobraź sobie, naprzykład karta idzie znakomicie, gra w najwyższym stopniu
Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/192
Ta strona została skorygowana.