Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/194

Ta strona została skorygowana.

— Do Maciejowa, moja panno.
— Wszyscy?
— A naturalnie, że wszyscy, i ty, Michalinko, z nami...
— To dobrze, to doskonale! Oddawna należało to zrobić.
Panu Symplicyuszowi nie bardzo się ten wyjazd podobał. Krzyżował on mu różne, pracowicie ułożone plany, lecz cóż było robić. Musiał ustąpić.
Po obiedzie zajechał powóz i bryczka i całe towarzystwo w drogę ruszyło.
Panna Michalina była niezmiernie ożywiona. Mówiła dużo, śmiała się, a na bladą jej twarzyczkę wystąpiły żywe rumieńce.
Przybywszy na miejsce zastali już doktora, który z pewną niecierpliwością spoglądał na stolik do kart.
Nadjechał też niedługo i proboszcz — i rozpoczęła się batalia przy zielonym stoliku, batalia niekrwawa, ale pochłaniająca całą uwagę walczących.
O Bożym świecie zapomnieli.
Pan Mikołaj, leżąc na łóżku, przypatrywał się grze. Znać było, że interesuje go ona, bo oczu od stolika nie odrywał.