bardzo obchodzi... chciałbym go widzieć szczęśliwym i żebym tylko mógł, to duszę bym oddał za niego.
— Cóż to, znam cię, panie Symplicyuszu, od lat wielu, wiem, że jesteś dobry, poczciwy, uczynny — ale się z sentymentem nigdy nie lubisz oświadczać. Pierwszy raz słyszę, żebyś tak uczucia swoje manifestował.
— Istotnie, nie lubię o tem mówić, co czuję, — rzekł stary szlachcic z rozrzewnieniem — wszelako w tym razie muszę zrobić wyjątek. Witold ma do moich sentymentów niejakie prawa, o czem, żebyś sobie tego dwuznacznie nie tłómaczył, później ci szczegółowo opowiem...
— Dlaczego później?
— Bo tym razem nie mogę... Przypuszczam, że każdy człowiek, starszy zwłaszcza, miał w swojem życiu pewne momenta, o których bez rozrzewnienia wspominać nie może — a ja się właśnie rozrzewniać nie chcę dziś... gdyż chciałbym z tobą, kochany panie Józefie, pomówić na seryo...
— Służę ci — i owszem. O cóż chodzi?
— Powiedz mi tedy, ale tak poprostu, z ręką na
Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/213
Ta strona została skorygowana.