Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/216

Ta strona została skorygowana.

— Co? Jużeś może jaką przeszkodę wynalazł?
— Nie, tylko chciałem się zapytać, czy Witold mówił ci co o swoich zamiarach?...
— Wprawdzie nie mówił mi jeszcze nic, ale to widoczne, że jest zakochany po same uszy... Mogłeś to przecie zauważyć, gdy odjeżdżał. Ciebie żegnał z taką rewerencyą, jakby syn ojca, a Michasi rączki wyściskiwał jak za najlepszych czasów... Patrzyłem na to z boku i serce mi rosło z radości, jak ci dobrze życzą, panie Józefie. Ona również bardzo jakoś czule spoglądała na niego.
— Coprawda, nie zauważyłem, żeby byli sobą bardzo zajęci...
— Bo patrzyć nie umiesz... Zresztą byłby to dziw nad dziwy i niczem niewytłomaczona zagadka, gdyby się nie zakochał. Przecież ślepy nie jest... Co do mnie, żebym był na jego miejscu, żebym miał ze trzydzieści lat mniej, to wiedziałbym, co robić... Padłbym wam do nóg jak długi i albobyście Michasię dali mi, albo... albobym się na pierwszej suchej gałęzi obwiesił!
— Nie wiedziałem, żeś taki romantyk, panie Symplicyuszu.
— Powiadam to niby dla przykładu, jako ar-