Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/223

Ta strona została skorygowana.

— Powiedziałem ci już, że o niczem lepszem dla córki nie marzę...
— Dość na tem, więcej mi też nie trzeba. Powiadasz, że jeszcze stanowczego nic niema — to bagatelka!... to samo z siebie przyjdzie, chybaby oboje byli ślepi, żeby własnego szczęścia nie spostrzegli. Będzie para jakby w korcu maku dobrana... Tedy niech cię uściskam, jadę.
— Dziś?
— Zaraz nawet. Kazałem już Maciejowi, żeby deresza zaprzągł. Wlokę się.
— Cóż tak pilnego? Masz czas, jutro, pojutrze.
— A nie. Już jak sobie co postanowię, to lubię zaraz wykonać; trzeba jeszcze być tu i owdzie, a zanim wszystko pozałatwiam, to pewnie parę miesięcy zejdzie.
— I przez cały ten czas nie zajrzysz nawet w nasze strony?
— Jak Bóg da. Ale chciałbym choć na parę dni wpaść, bo mi tęskno będzie za wami. Witold za kilka tygodni ma tu być, pragnąłbym też na tę porę przyjechać. Niechby się oświadczył. No, drogi, panie Józefie, bądź zdrów, pójdę się z paniami teraz pożegnać — i w drogę.