Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/228

Ta strona została skorygowana.

z siostrą, a nawet i z ojcem, któremu wolno było już niedalekie wycieczki w powozie odbywać.
Z Witoldem, który u państwa Józefów w Czarnej bawił, a w Maciejowie bywał bardzo częstym gościem, pan Karol wszedł w stosunki bardzo przyjazne.
Niechęć i uprzedzenie, które do młodego żmudzina z początku żywił, zniknęły, i pan Karol polubił jego towarzystwo, zasięgał jego rad i wskazówek do gospodarstwa, a w rozmowie z nim wielką przyjemność znajdował.
Jednego dnia wieczorem, gdy gazety i listy chłopak z poczty przywiózł, pan Mikołaj, z miną bardzo uroczystą, zaprosił syna i córkę do siebie na konferencyę poufną.
— No, moje drogie dzieci, — rzekł do nich, wskazując na list na stole leżący — marzenia wasze są blizkie urzeczywistnienia.
Pani Lucyna zarumieniła się trochę.
— Marzenia? — rzekła jakby zdumiona — my, proszę ojca, nie mamy żadnych marzeń... co do mnie przynajmniej.
— Ale, tak mówisz, przypomnij-no sobie i ty, Karolu, także.