Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/232

Ta strona została skorygowana.

— Dzieci?! — zawołał pan Mikołaj — co się z wami porobiło? Cóż to za metamorfoza?...
Pan Karol milczał, pani Lucyna spuściła oczy.
Ojciec powtórzył pytanie.
— Cóż za metamorfoza, — rzekł — niechże się dowiem, skąd się wzięła?
— Proszę ojca, — odpowiedział pan Karol po chwilowym namyśle — proszę ojca, właściwie to nie jest żadna przypadkowa zmiana.
— A więc cóż?
— Tak... zastanowiliśmy się i przyszliśmy do przekonania, że lepiej tu zostać na miejscu.
— Czy i ty, Lucynko, myślisz tak samo?
— Tak, ojcze...
— A jakżeż będzie z różnymi projektami, kuracyą i tak dalej...
— Nic nie będzie.
— Hm! hm... coś w tem święci... no, ale wasza wola, moje dzieci... jak chcecie, zastosuję się do niej. Czy mam Symplicyuszowi odpisać?
— Wspominał ojciec, że osobiście ma się zgłosić po odpowiedź.
— A tak, istotnie, pisze, że za dwa tygodnie tu przyjedzie.