Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/234

Ta strona została skorygowana.

czenie, o którego szczerości nie wątpię — ale prawa natury są nieubłagane i niezłomne. Młodość mija, przychodzi wiek dojrzały, za nim starość, a za tą starością... grób. Więc...
— Dlaczego ojciec o tem mówi?
— Pozwólcież mi dokończyć... Stary myśli często o grobie, myśli, gdzie złoży stare kości, a choć się wam to może przesądem wyda, ale wierzcie mi, że boleśnie pomyśleć, że się będzie leżało zdala od swoich, od tych kątów, do których się przez tyle... tyle lat przywykło... Ostatecznie teraz sprzedałbym majątek, gdyby to życzeniem waszem było, sprzedałbym, bo czegóż człowiek dla szczęścia dzieci nie zrobi... Myślałem o tem, byłem prawie zdecydowany w Warszawie osiąść i tam ostatek życia przekołatać... ale ile razy tem miewałem głowę zaprzątniętą, ile razy wspomniałem o Warszawie, tyle razy przychodziły mi na myśl Powązki...
— Powązki!
— A tak, tak, Powązki... Mnieby tam było ciasno, źle... duszno... Nie śmiejcie się ze starego, z wiekiem nabiera człowiek różnych uprzedzeń, może nawet przesądów... Ja wiem, że to nie wy-