wy ma słuszność... Stary inwalid jestem, do zegarów, do tabaki kręcenia, do pulki jeszcze od biedy, ale już nie do gospodarstwa. Oddaję ci je też, mój Karolu, zupełnie...
— Ale przecież rady mi ojciec nie odmówi.
— Ha, jeżeli potrzebować jej będziesz... I ty także, spodziewam się, nie weźmiesz mi za złe, że o pogodnym dniu, wziąwszy kij do ręki, powlokę się w pole, aby się twojej pracy przypatrzyć.
Nie wspominano już więcej o sprzedaży. Po tej rozmowie z dziećmi pan Mikołaj prawie odmłodniał, aż panna Weronika wydziwić się nie mogła, skąd staruszek ma ciągle tak doskonały humor. Przekomarzał się z nią ciągle, żartował, obiecywał, że jej na imieniny złotą tabakierkę kupi, ale poczciwa stara panna nie zważała na te przycinki, zadowolona, że starowina wesół jest i nie zrzędzi, jak dawniej.
Pan Symplicyusz tymczasem zwijał się, jak mucha w ukropie. Ciągle był w drodze, ciągle czynny. Deresza swego pędzał bez litości, to też konisko, spasione jak wał podczas pobytu w Czarnej, schudło tak, że można mu było żebra przez skórę policzyć.
Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/236
Ta strona została skorygowana.