Bo też i ogromny kawał drogi pan Jajko na swojej dwukołowej biedzie przejechał, był nad Wisłą, nad Bugiem, a nawet i za Bug się przeprawił, do tej swojej fortuny, o której nikt nie mógł dowiedzieć się, gdzie jest. Posprzedawał swoje koniki, co je tu i owdzie miał, pościągał należności od ludzi. Niewielkie były te sumki, ale liczne, więc razem utworzyły całość sporą.
Pan Symplicyusz, gdy już ją całkowicie zgromadził, zaszył skarb swój pod podszewkę surduta i najbliższemi drogami prosto do Czarnej pośpieszał.
Jechał dniami i nocami, tyle się tylko zatrzymując, ile zmęczona szkapa wymagała. Przez drogę rozmyślał o Maciejowie, którego nabycia był pewny, o Witoldzie, Michasi, to znowuż cofał się myślą w przeszłość, w tę przeszłość, o której nigdy mówić nie lubił, a która, jak ludzie powiadali, była burzliwa, romantyczna i pełna ciekawych przygód.
Rozpamiętywał stary szlachcic te chwile dawno, dawno już upłynione — i naprzemian to wzdychał, to uśmiechał się znów pod wąsem. Wzdychał
Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/237
Ta strona została skorygowana.