Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/247

Ta strona została skorygowana.

Witold zajmował starszych rozmową, aby dać Karolowi sposobność swobodnego pomówienia z Michaliną.
Korzystał z tej sposobności i mówił półgłosem, dużo, a widać wymownie, bo go panna Michalina z wielkiem zajęciem słuchała. Mówił o tem, o co dawniej jeszcze w Maciejowie sprzeczkę z sobą mieli. O tej fantazyi ludu, która widzi jak duch matki przychodzi na mogiłę dziecka, o tej fantazyi, która każe duchom błądzić wśród kurhanów i cmentarzysk i przychodzić do miejsc, w których żyły. O wędrowcu, co się za rodzinną strzechą ogląda, o tem cierpieniu, które nauka nostalgią, a zwykli śmiertelnicy tęsknotą zowią. Mówili o błędnych ognikach, pokutujących nocami na oparzeliskach i bagnach. W rozmowie tej wszakże już różnicy zdań nie było. Owszem, pan Karol przyznał się do winy, że dawniej inaczej rzecz tę pojmował. Przyznał się do winy i o przebaczenie prosił, potem głos zniżył jeszcze bardziej i szeptem już prawie mówił, a potem rękę jej ujął i do ust przycisnął.
Gdy odjechał, panna Michalina miała długą konferencyę z rodzicami, matka popłakała przy