Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/254

Ta strona została skorygowana.

— Tak.
— Tej elegantki, tej rozwodnicy... wielkiej pani!
— Panie! Wolno panu prośbę moją spełnić, lub nie, to wyłącznie od pana zależy — ale nie wolno wyrażać się lekceważąco o kobiecie, którą ja chcę nazwać moją żoną...
— Ah! z tej beczki jegomość zaczyna... tak?! No kiedy tak, to ja tu nie mam co robić... Bywaj zdrów i żeń się skoro chcesz, ale ja od wszystkiego ręce umywam. Jesteś pełnoletni i prawo pozwala ci popełniać wszelkie głupstwa. Bądź zdrów!
— Panie Symplicyuszu!
Stary ani się obejrzał nawet... zbiegł szybko ze schodów i chłopaka do stajni posłał, żeby deresza zaraz zaprzęgli.
W tejże chwili i pan Józef nadszedł z ogrodu.
— A, jak się masz, stary przyjacielu! — zawołał...
Symplicyusz odburknął niechętnie.
— Stary przyjacielu! no proszę! Phi! jaka mi przyjaźń! Mam się źle, jestem tu niepotrzebny i odjeżdżam...
— Co ty mówisz człowieku, co tobie jest?