Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/256

Ta strona została skorygowana.

Tak przekomarzając się, Symplicyusz wszedł do pokoju i padł na fotel.
— A prędzejbym się śmierci spodziewał, — rzekł, — niż tego zawodu!.. ale to tak z młodymi... Człowiek suszy sobie głowę, nie dośpi, nie doje, przemyślając jakby im los zapewnić, szczęście dać, a tu naraz strzeli coś do głowy i rób co chcesz.
— Ostatecznie, mój Symplicyuszu kochany — co się tyczy mojej córki, skoro chce za Karola wyjść — bronić jej nie mogę, bo i zarzutów żadnych przeciwko niemu nie mam. Człowiek porządny, z uczciwego gniazda, zamożny... a co zaś do Witolda, to nie masz się czego martwić mój drogi, znajdzie on sobie żonę i piękniejszą i bogatszą niźli moja Michalinka, która mu jakoś nie przypadła do gustu... Znajdzie jeszcze, bądź spokojny...
— Otóż jestem niespokojny — bo on już znalazł.
— Już?
— A jakże, rozamorował się na piękne w tej rozwodnicy z Maciejowa.
— W pani Lucynie! Wiesz co Symplicyuszu, że chłopak ma gust...