czyć, w obronie pani Lucyny stawać — i wreszcie tyle dokonał, że Symplicyusz uspokoił się trochę i chłodniej całą tę sprawę traktował.
Przywołano wreszcie i Witolda, który spokojnie i z całą godnością prośbę swoją ponowił.
Na tym wszakże punkcie stary szlachcic był niewzruszony.
— Oświadczaj się, — rzekł, — skoro taka twoja wola, żeń się, bądź szczęśliwy, ale mnie do tego nie mięszaj.
— Dla czego?
— Mam do takich delikatnych spraw ciężką i nieszczęśliwą rękę, o czem wiesz sam najlepiej. Chciałem cię z Michalinką wyswatać i zaraz ją porwał pan Karol. Lękam się więc i przyrzekłem sobie więcej nigdy w życiu do takich interesów się nie mieszać. Wolę najzawilszy proces, bo jak przejrzę akta, rozpatrzę się w dokumentach i skombinuję dobrze całą rzecz z kodeksem, to przynajmniej mogę przewidzieć rezultat — tu zaś zje djabła kto przewidzi. Kodeks młodości zamiast poważnych artykułów ma w sobie rozmaite bziki i figle. Dajcie mi tedy pokój.
Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/259
Ta strona została skorygowana.