— Nieprawda, bo ja ci zdrowego konia sprzedałem.
— Nie mam pretensyi... Może on u mnie dostał zaciągu — ale ja jego już puściłem w świat... Sprzedałem chłopu. Od chłopa go złodzieje ukradli, od złodziei kupił jakiś mieszczanin na jarmarku, potem z tego interesu była sprawa, była awantura, stawałem ja za świadka!... świadczyłem, na moje sumienie! Ny... wie wielmożny pan, jaki był skutek z tej całej sprawy? Jak my gadali w sądzie, sąd miał pisać wyrok, a koń sobie stał przed sądem, złodzieje jego znów ukradli — i już było po sprawie! Posądzali jednego żydka, ale to była nieprawda, tylko to była prawda, że koń przepadł... Wielmożny pan pewnie będzie u nas nocował? Mam śliczną stancyę, jak złoto.
— Nie, nie; popasę tylko ze dwie godzinki i pojadę.
— Na noc? Po co wielmożny pan na noc ma jechać?
— Pilno mi.
— Gdzie? gdzie panu tak pilno... gdzie pan dziś zajedzie? Dworów w naszych stronach blizko niema... Najbliżej w Maciejowie... ale stąd ra-
Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/26
Ta strona została skorygowana.