O zagrzebaniu i nudach wiejskich mowy nigdy nie było, bo pan Karol polubił gospodarstwo, oddał mu się z zamiłowaniem, a mając doskonałego przewodnika w Witoldzie, korzystał z jego rad i doświadczenia, uczył się i robił ciągłe postępy. Pani Lucyna także zmieniła swoje poglądy. Przekonała się, że i na wsi życie przy pracy ma swoje powaby i przestała marzyć o wielkim świecie i gorączkowem, sztucznem, a prawie bezmyślnem życiu tak zwanych salonów.
W szczupłem kółku znajomych żyli wszyscy spokojnie i prawie szczęśliwie. Pan Mikołaj starzał się, ale humoru nie tracił, na jego pomarszczonej twarzy widać było zadowolenie i radość ze szczęścia dzieci. Synowa była u niego, jak to mówią, oczkiem w głowie, uwielbiał ją, po rączkach całował i mówił, że jej głównie pogodny zachód życia swego zawdzięcza.
Pan Symplicyusz dopiero po upływie roku starych znajomych odwiedził.
Nie chciał przyjąć gościnności w Maciejowie, bo się na Michasię i na Karola boczył, do Czarnej również nie zajechał, ponieważ jak mówił, wielkiej damie, to jest pani Lucynie, subiekcyi nie chciał
Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/261
Ta strona została skorygowana.