Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/265

Ta strona została skorygowana.

— Bo byłeś pan uprzedzony.
— Nie, pan Symplicyusz sądził z pozorów, — odezwała się pani Lucyna, — i tak sądząc, miał do pewnego stopnia słuszność — ale...
— Co? jakie ale...
— Nie wiedział, że ja kocham Witolda, a kto kocha... kto prawdziwie kocha, panie Symplicyuszu ten...
— Ten?
— Ten zawsze lepszym się staje, — odrzekła cicho...
Symplicyusz znowuż białą rączkę całować zaczął.
— Nie, — rzekł — już was nie opuszczę. Pogodziłem się z wami zupełnie... jestem szczęśliwy. Tu blizko, koło was osiądę, dawne swoje projekta urzeczywistnię... Póki zdrowie i siły pozwolą pracować będę — a potem, gdy oczy już zamknę, zostawię wam grosza trochę, nawet między nami powiedziawszy, sporo grosza, który przyda wam się, przyda moje dzieci, dla urzeczywistnienia wielu dobrych celów i intencyi.
Stary Jajko dotrzymał słowa. Osiedlił się w blizkości, handel rozpoczął i tak mu jakoś szło