Oni ją nazywają Franzdorf! Z dworu ludzie mieli życie, a z niemców kto co ma? Do dworu chłopi chodzili na zarobek — do dworu żydki jeździli za handlem — a te szwaby?! Chłop u nich nie zarobi, bo każdy kolonista ma dzieci swoich gromadę. Ja nawet nie wiem, skąd oni biorą tyle dzieci?! Żyd od niemca także się nie pożywi... Jakim sposobem? Oni wszystko sami wywożą do miasta, nawet wódki nie przyjdą kupić do karczmy, tylko sprowadzają sobie z innych miejsc. No, powiedz pan dobrodziej, jak tu żyć? z czego żyć teraz?... Obacz no pan miasteczko, tak samo jest ścisk wielki... Kramarze powiadają, że czasem przez trzy dni nikt do kramu nie przyjdzie... Ładne czasy, dalibóg, ładne czasy! Z pomiędzy naszych wybiera się dużo do Ameryki, za morze — ale nie mają za co jechać... skąd mają wziąć?
Długo jeszcze lamentował na ten temat Joel, ale pan Symplicyusz nie bardzo słuchał... Zajęty swemi myślami, narzekania Joela jednem uchem wpuszczał, drugiem wypuszczał, jak to mówią.
Wzrok jego błądził po chatach chłopskich, po zabudowaniach kolonistów, po polach.
A Joel swoje wciąż prawił:
Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/29
Ta strona została skorygowana.