Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

czy nie? Przecież skoro tędy jechali, to i tędy musieli wracać i — zapewne wstępowali do ciebie.
— Oni powracali całkiem inną drogą, nawet wiem którą... Wszystko wiem... Mówili mi żydki z miasteczka. Młodszy pan koniecznie chce sprzedawać, starszy trochę marudzi — ale pewno ustąpi. On miękki charakter ma — a niemcy bares geld na stół kładą...
— Ale przecież odrazu nie skończyli...
— Blizcy już są, za trzy tygodnie znowuż mają przyjechać.
Pan Symplicyusz odetchnął.
Mrok zapadł już, letnia noc otuliła ziemię szarym płaszczem. W górze migotały gwiazdki. Pan Symplicyusz podniósł się z ławy.
— Czas już jechać — rzekł.
— Aj, niech wielmożny pan tego nie robi. Poco jechać na noc, kiedy za parę godzin dzień będzie. W lesie gościniec trochę reperowali, nakładli faszyny i gałęzi, więc teraz bardzo łatwo wywrócić — a na rzece mostu nie ma i trzeba wykręcać przez chłopskie pastwiska do brodu... Jak wielmożny pan odszuka bród po nocy? Jak trafi do niego po