Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/63

Ta strona została skorygowana.

szacowne szczątki, ale jak fuknął na mnie... Rozpłakałam się tylko i uciekłam.
Pani Luczna uśmiechnęła się, pokazując białe, równe ząbki.
— I dlatego, że ci ojciec przykrość powiedział, ubrałaś się w czarną suknię? — zapytała. — Szkoda i sukni i fatygi, nasz ojczulek nie zna się na tej symbolice barw...
— Ależ nie! nie! Miałabym też po czem czarno się ubierać?! Tak często pan Mikołaj gniewa się na mnie, że musiałabym chyba nie zdejmować nigdy czarnych sukien.
— Więc jakaż racya do stroju? Czy się kawalera spodziewasz?
— Już przyjechał...
— Kto? kiedy?
— Przyjechał dziś, niedawno — a kto, niech Lucynka zgadnie...
Pani Lucyna zarumieniła się.
— Może, może pan Floryan z Warszawy...
— Tym razem nie pan Floryan...
— Więc któż?
— Zgadnij!