ce gniewu, potrafił jednak zapanować nad sobą i przybrawszy wnet swój dobroduszny wyraz twarzy, rzekł spokojnie:
— Zrobi się, zrobi.
— Dla pewności — odezwał się pan Karol — możnaby umowę naszą jakoś, że tak powiem, utrwalić...
— Skrypcik niby...
— Naturalnie.
— Na co? Nie trzeba.
— Ale zawsze... przecież jesteśmy śmiertelni.
— Bez skrypciku zrobię, co do mnie należy.
— Jakżesz podziękować panu mamy? — zawołała pani Lucyna.
— Nie trzeba, pani dobrodziejko, nie trzeba... Zresztą później o tem, dotychczas jeszcześmy nic nie zrobili...
— Ja już spokojny jestem — odezwał się pan Karol — jestem spokojny tak dalece, że nawet na kilka godzin wyjadę. Jutro znajdziemy chwilę czasu do pomówienia, przedstawię panu warunki, na jakie się nabywcy zgadzają, i napiszę do nich, żeby przyjechali... czas drogi...
Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/81
Ta strona została skorygowana.