— Niechże ojciec będzie łaskaw podpisać — nalegał pan Karol.
— Zaraz, zaraz, nie bądź taki gorący, muszę przecież wiedzieć, co podpisuję...
To rzekłszy, wydobył z kieszeni okulary, przetarł je kilkakrotnie chustką i uzbroiwszy w nie zmęczone oczy, powoli czytać zaczął...
Pan Karol usta z niecierpliwości przygryzał.
— No cóż? — zapytał, gdy ojciec czytanie skończył — czy tak dobrze będzie?
— Przewybornie... Nie spodziewałem się po tobie, mój Karolku, że tak znakomicie umowy umiesz pisać. Minąłeś się ze swojem powołaniem, stworzony jesteś na rejenta.
— A zatem?
— Wszystko dobrze, tylko zapomniałeś o jednej bagatelce — a ta bagatelka warta prawie tyle, co cały Maciejów.
— Co? co ojciec mówi?!
— Wiadomo ci zapewne, że jako właściciel Maciejowa, mam nieskończony jeszcze proces z kapitułą... Proces gruby, nie przedawniony, bośmy się pilnowali terminów. Ja to wziąłem po ojcu i nie chciałbym zmarnować.
Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/91
Ta strona została skorygowana.