cić, poszedłem więc do kogo należało, załatwiłem prędko formalności, jakie wówczas przy przyjmowaniu dobrowolnych „zastępców“ były potrzebne, noc przepędziłem w koszarach, a nazajutrz skoro świt, szedłem już z partyą rekrutów. Westchnąłem przed kościołem, spojrzałem w okna domu pani Malickiej... Cesia spała zapewne, gdyż rolety w jej pokoju były spuszczone.
— Jakżeś ty ją musiał kochać, skoroś zrobił z siebie taką ofiarę.
— Czy ja ci powiedziałem żem ją kochał? Ja pragnąłem tylko aby jej było dobrze, aby nie miała powodu do płaczu. I ty zapewne, będąc na mojem miejscu, nie pozwoliłbyś aby te śliczne oczy miały utracić swój blask.
— Oj człowieku, człowieku jakąż ty jesteś zagadką! — rzekł słuchacz w zamyśleniu.
— I żeby się to choć na co zdało, — ciągnął dalej, — ale ja przez lat dziesięć nosiłem za Alfreda karabin, a jej oczy, pomimo tego zbladły i przygasły...
— Musiałeś tęsknić szalenie, chyba ci się serce krwawiło z bólu?
— Naturalnie że tęskniłem trochę... Podróż była urozmaicona; im dalej tem lud inszy, przestrzenie większe, a pieśni smętniejsze. Te pieśni tamtejsze dziwnie harmonizowały z mojem usposobieniem. Ich nuty przeciągle a rzewne, wloką się smutnie jak dni tułacza, płaczą jak sieroty. Szliśmy pieszo, jechali koleją, potem znów pieszo, później morzem, i jeszcze pieszo, aż stanęliśmy nareszcie wśród gór Kaukazu. Piękny kraj, malowniczy, uroczy!
— A jednak wśród owych gór wspaniałych, marzyłeś zapewne o naszych smutnych płaszczyznach.
— Tak, to prawda, nieraz gdym stał na warcie, podczas nocy miesięcznej, to rozmyślałem sobie o przeszłości swojej — o swoich, ale co ja mówię o swoich, o znajomych raczej — i wtedy przypominał mi się ogród, w którym bawiliśmy się dziećmi i łączka i niezapominajki w rowie i pani Malicka i Alfons.
— No, przedewszystkiem chyba Cesia.
— Tak, tak i Cesia, ale nie taka Cesia jak tobie się zdaje, nie taka Cesia jak ta którą zostawiłem wychodząc, lecz sześcioletnia Cesia, śliczny aniołek z jasną główką, z niebieskiemi oczami. Mała była dla mnie lepsza niż dorosła, mówiła mi po imieniu, targała za włosy, a ja tak lubiłem jak ona mnie targała, tak lubiłem jej szczebiot i śmiech wesoły.
— Mój drogi, powiedzże mi, czy niczego nie dosłużyłeś się w wojsku?
— Dla czego nie miałem się dosłużyć? przecie nie święci garnki lepią; skończyłem jako tako szkoły, reszty douczyłem się w wojsku co było potrzeba, no i dosłużyłem się stopnia porucznika, ale podniszczyłem zdrowie, nawet, jeżeli mam prawdę powiedzieć, to nie przypisuję tego służbie samej, raczej to jakiś wewnętrzny robak, na wspomnienie pani Malickiej, gryzł mnie i toczył... aż posiwiałem, zestarzałem się przedwcześnie, twarz poorały mi zmarszczki — i oto jestem takim, jakim mnie widzisz...
— Powiedzże mi, mój kochany, czy przez czas pobytu na Kaukazie utrzymywałeś korespondencyę z Malickiemi?
Raz tylko miałem list od pani Malickiej, list, na którym znać było ślady łez, — ale to też był jedyny znak życia z jej strony. Potem ani słówka — ani od Alfonsa, ani od Cesi, i ja też nie narzucałem się, może im kto powiedział, żem umarł, może zapomnieli o mnie... Przypadkowo, gdy byłem w Tyflisie, wpadła mi do ręki jakaś polska gazeta, i z niej dowiedziałem się że pani Malicka umarła... Wówczas postanowiłem powrócić do kraju. Zatrzymywano mnie, bo i tam znalazłem ludzi życzliwych, było kilka rodzin z naszych stron, a że jestem spokojny, wody nikomu nie zamącę, więc polubili mnie, namawiali żebym pozostał, ożenił się, obiecywali dobrą posadę i, kto wie, możebym został, ale paliła mnie niepewność co się dzieje z Cesią, z Alfonsem, jak sobie dają rady bez matki... Podałem się tedy do dymisyi i powróciłem do kraju, do rodzinnego miasta. Nie umiem ci opowiedzieć, jakie wrażenie zrobił na mnie widok starych, dobrze znanych murów naszego kościoła, szkoły, trybunału... Wjeżdżałem z bijącem sercem, ze łzami w oczach. To było wieczorem. Nazajutrz, skoro świt, zerwałem się na równe nogi, poszedłem do kościoła, potem na cmentarz... W mieście, znajomi nie poznawali mnie, czemu zresztą nie było się co dziwić; tyle czasu... dziewięć lat z górą... to nie dziw, że się człowiek odmienił... Zawołałem żyda-faktora i zacząłem dopytywać się go o Malickich. Cesia, jak mi powiedziano, wyszła za Adasia, który w kilka lat po ślubie umarł i pozostawił ją wdową z trojgiem dzieci, bez funduszu, bez żadnych środków do życia... Biedaczka, utrzymywała uczniów na
Strona:Klemens Junosza - Zastępca.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.