mówił, — a mam bardzo dobre, leciutkie, zgrabne, konia nigdy nie odparzy; niech pan dobrodziej raczy tylko spojrzeć, prawdziwe świńskie siodełko...
— Jakie?
— Najlepsze, panie dobrodzieju, ze świńskiej skóry, niezdarte.
Pan Michał w życiu swojem nigdy na koniu nie siedział, ale uśmiechnęła mu się myśl, żeby spróbować, skoro się ma swoje konie i swoje terytoryum do jeżdżenia. Zaczął się tedy pilnie przypatrywać siodłu; wydało mu się ono bardzo niepraktycznem, płaskiem, gładkiem, śliskiem!
— Nie podoba mi się ta patelnia — rzekł. — Przytem twarde jest jak deska.
— Angielskie, panie dobrodzieju, najwygodniejsze, ale mogę pokazać i inne; mamy węgierskie terlice, głębokie, o, widzi pan, mamy i z poduszkami.
— Aha... pokaż-no pan to z poduszką... Proszę! Czemuż takie wysokie?
— Taki system, proszę pana.
— U was wszystko system, a gdzie wygoda dla pasażera? I cóż kosztuje taka maszyna z poduszkami?
— Z całym garniturem, z trenzlą, tylko siedmdziesiąt pięć rubli.
Pan Michał aż podskoczył.
— Panie! — zawołał, — u mnie lokator na pierwszem piętrze kwartalnie więcej za komorne nie płaci. Za co tyle pieniędzy, za trochę drzewa i skóry?
— Na Grzybowie u żydów dostanie pan znacznie
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/100
Ta strona została skorygowana.