Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/101

Ta strona została skorygowana.

taniej, tam mają wszelką starzyznę i tandetę. Użytek będzie niewielki, ale taniość znakomita.
Na obiedzie pan Michał tego dnia w domu nie był, tyle z powoźnikami i rymarzami miał kramu. Krwi sobie napsuł dosyć, nairytował się coniemiara, ale ostatecznie powozik i zaprzęgi na wieś wyprawił. Z siodła zrezygnował, a przynajmniej kupno na później odłożył, gdyż i pieniędzy mu było żal i nie mógł sobie wyobrazić, jak człowiek przyzwoity, obywatel o pokaźnej tuszy, może się ulokować na takiej ślizkiej i gładkiej patelni, jak owo angielskie siodełko.
Większa trudność jeszcze była z kupnem koni; na szczęście znalazł się jakiś życzliwy przyjaciel, który na koniach się znał i panu Michałowi dopomógł; kupili dwa dość stare, ale zdrowe jeszcze, pół perszerony, gniade, flegmatyczne, lecz wypasione doskonale na słodzinach, bo przez ośm lat rozwoziły piwo po Warszawie z browaru.
Szkapy te wyglądały dość pokaźnie i pan Michał zadowolony był z kupna.
Wysłał też zaraz na wieś tapicera i stolarza, aby domek w Marysinie doprowadzili do porządku, wyprawił z Warszawy trochę mebli, kupił kilka ławek do ogrodu i z baranich skórek pozostało tylko wspomnienie.
W przeddzień wyjazdu spotkał się z kilkoma przyjaciółmi, z towarzyszami pracy z różnych instytucyj filantropijnych. Byli to po większej części właściciele domów, emeryci, ludzie niezależni, z tej samej sfery co pan Michał, z takiemiż przyzwyczajeniami mieszczańskiemi czysto.
— A gdzież się, panie Michale, kryjesz? gdzie się