— Wiesz co, mój mężu, — rzekła, — że ten powóz jest jednak bardzo wygodny.
— Spodziewam się! Widzisz, duszko, doczekaliśmy się nareszcie własnego ekwipażu. Jest to rzecz przyjemna, ani słowa.
— Szczególniej w Warszawie, w Alejach Ujazdowskich — dodała panna Jadwiga.
Mikołaj przynaglał do biegu spasione szkapy; dyszały one ciężko i niecierpliwiły się, nieprzyzwyczajone do takiego pośpiechu. Jeden zaczął się wspinać, drugi wierzgać, a Mikołaj, którego grzała wewnątrz gorzałka, a z zewnątrz słońce, wpadł w gniew i okładał niesforne rumaki biczem. Panie przerażone krzyczały, pan Michał doznawał również pewnej obawy.
— No, Mikołaju — rzekł, — daj im pokój... wolno, wolno...
— Jaśnie pan kazał...
— Zmieniłem projekt. Wprost przeciwnie; jedź powoli, bo chcemy przypatrzeć się zbożu.
Udało się jakoś ułagodzić rozbrykane zwierzęta i powóz szczęśliwie zatoczył się przed dworek. Pani przedewszystkiem zaczęła oglądać mieszkanie: badać kuchnię, śpiżarkę, piwnicę; panna Jadwiga zaś ledwie rzuciła okiem na pokoje, pobiegła natychmiast do ogrodu. Tu zachwycało ją wszystko, drzewa, trawniki, kwiaty, altanka dzikiem winem ocieniona. Upajał ją zapach rezedy i róż kwitnących.
— Tu jest bardzo ładnie — rzekła do ojca, który za nią podążał, — nie spodziewałam się, że tu znajdę tak miłe ustronie.
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/113
Ta strona została skorygowana.